Negombo
Negombo jest zdaje się najstarszym kurortem Sri Lanki. Poza sporą bazą noclegową i sporą, miejską, niekoniecznie super-czystą plażą, nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych miast kraju. Ze względu na bliskość lotniska, to typowy punkt startowy/końcowy dla wycieczki po wyspie i na pewno zdecydowanie lepszy niż Colombo. Założyliśmy sobie chwilę odpoczynku na sam koniec i zdecydowanie nam się to udało. Musimy na pewno wspomnieć o fajnym miejscu, w którym się zatrzymaliśmy – Petit Guesthouse. Jeżeli chodzi o wygody nie wyróżnia się może niczym specjalnym, jednak prowadzony jest przez fajnego właściciela i jego żonę, którzy cały czas dbają o to abyśmy mieli wszystko czego potrzebujemy. Dodatkowo – na parterze prowadzą restaurację, która jak się poźniej okazało była podstawą ich rodzinnego biznesu i pozwoliła im rozbudować guesthouse. Jest świetnie i tanio, a na tle konkurencji – mistrzowsko. Idealne miejsce na pożegnianie ze świeżym seafoodem. Krewetki, kalmary i kraby… mniam.
W Negombo absolutnie obowiązkowym punktem programu jest lokalny targ rybny – podobno największy na Sri Lance. Lokalny koloryt i mnogość owoców morza są wystarczającym powodem, aby zebrać się tam rano z aparatem i posnuć się trochę pomiędzy straganami. A poza miastem ? Tradycyjnie już – wskoczyliśmy na skuter i udaliśmy się przed siebie. Kierunek północny okazał się dobrym wyborem – wzdłuż wybrzeża, po wiochach ciągnie się fajna widokowa droga. Palmy, morze, plaża. Ostatnie szanse nacieszenia się tropikami przed powrotem do naszej złotej (ehe) polskiej jesieni.
A tak podsumowując cały ten wyjazd…
Krajobraz miejski Sri Lanki jest właściwy dla tej strony świata, ale jakoś tak czyściej, bardziej zadbane, sufity pomalowane, wentylatory nieobwieszone pajęczynami, stoły się nie kleją, ceraty również (bo w ogóle nie ma cerat), nawet butelki z sosami są czyste.. i ludzie są czyści. schludnie ubrani, ładnie poczesani. niby tradycja nakazuje grzebać w ryżu z soczewicą prawą ręką ale jakoś ten pan woli łyżką a tamta pani widelcem.
To kraj w którym ludzie są na prawdę mili. Zagadując, niekoniecznie chcą coś sprzedać. dlatego tez po doświadczeniu zdobytym w Tajlandii, Kambodży, Laosie czy Indonezji, musieliśmy wyzbyć się odruchu ‚a idź pan w chuj’. Wiadomo, pan z tuktuka chętnie by cie zawiózł gdziekolwiek, a pan z bazaru chętnie sprzedałby parę owoców, ale… bardziej jest ciekawy tego skąd jesteśmy i co robimy w pracy niż tego czy kupimy 2 mango czy 6. Bo i tak zapakuje 6 mimo ze chcemy 2. Bo kto by się rozdrabniał?
Warzywa na bazarze poukładane jak u nadgorliwego Niemca. Okra i marchewka równolegle, papryki od największych do najmniejszych. nie ma miejsca na warzywny burdel. Nie na Sri Lance.
Jest natomiast miejsce na rodzinne wypady za miasto i podróżowanie. Lankijczycy mają zdecydowanie większy szacunek dla przyrody niż mieszkańcy Azji Pd-Wsch. Bo ładna: krajobrazy breftejking, zwierzęta emejzing, kwiaty bjutiful. Mnóstwo lokalnych turystów krąży po kraju ciesząc się dobrem narodowym. całe rodziny czy grupy znajomych idą po raz kolejny do tego samego parku narodowego, bo jest czym nacieszyć oczy.
Wałęsające się psy tak samo leniwe jak w pozostałej części Azji, śpią na asfalcie balansując na krawędzi życia i śmierci ale wszystkie jakieś takie podpasione, ten z obrożą, tamten z chustką na szyi. A kot to nie tylko kot. To ‚mój’ kot.
Sri Lanka to również kraj w którym najważniejsze świątynie łączą w jednym miejscu buddyzm, hindu, islam i chrześcijan. Bo na ich świętej górze stał kiedyś Budda. albo Sziwa. a może był to Abraham? a może wszyscy razem? Nie wiadomo. Ale święte znaczy święte. Dla wszystkich. Po równo. I nikt nie rości sobie wyłączności ani większych praw. Ani nie twierdzi że jego święte jest bardziej święte. Szacunek.
Da się? Da się!
No to mazel tov!