Pogromcy mitów w Kambodży (w 4K)

⅓ planu zrealizowana, pora na przenosiny do Kambodży a tym samym zaliczenie kolejnego państwa, wyspy i stolicy.. To nie miała być łatwa przeprawa – taxi, prom,taxi do granicy, potem może jakieś autobusy, wszystko improwizowane. Na szczęście okazało się, że cały ten zestaw oferuje w pakiecie lokalne, wietnamskie biuro turystyczne. Już po wysiadce z promu w Wietnamie zdaliśmy sobie sprawę jak dobrze zrobiliśmy wybierając tzw. joined ticket. Z tłumu schodzącego z promu wyławia nas kierowca, wiezie do miasta, przekazuje nas “agencji wizowej”, dalej na granicę, gdzie wszystkie formalności załatwia za nas kolejna opiekunka. Oczywiście, nie odbyło się bez skubnięcia białych na kasę – “2 dolla sir for stamp in and stamp out. Do you have yellow book? Vaccination. No? Two dolla each”. Pokornie płacimy, bo patrząc na okolicę alternatywy nie malują się kolorowo. Zresztą, szukanie alternatyw przy tak sprawnym działaniu raczej nie ma sensu.

Sprawnością za to na pewno nie mogą pochwalić się kambodżańscy drogowcy – raczej dlatego, że po prostu ich nie ma. Prawdopodobnie zniknęli wraz z nawierzchnią lokalnych dróg. Po paru godzinach, wytrzęsieni, trafiamy w końcu do Sihanoukville, miasta które jest główną bramą wypadową na pobliskie wyspy – Koh Rong i Koh Rong Samloen (my wybraliśmy tę pierwszą jako podobno spokojniejszą). O ile za wodą miały nas czekać rajskie klimaty to samo Sihanoukville na pewno ani trochę rajskie nie jest. Jest za to gigantycznym placem budowy pod kolejne powstające tam chińskie kasyna i hotele, pełne chińskich turystów. Poza wypływającym stąd promem, nie ma tu absolutnie niczego innego godnego poświęcenia choć chwili uwagi – jednak jedną noc trzeba się przemęczyć (protip: lepiej zatrzymać się na noc w całkiem przyjemnie wyglądającym, oddalonym o jakieś 150km Kampot i ruszyć do Sihanouk z samego rana, by zminimalizować swój czas pobytu w tym bajzlu).

Z rana po szybkim śniadaniu wskakujemy na pierwszy wypływający katamaran by po ok. godzinie wylądować na Koh Rong.
Wow…
Bajka.
Klimat, kolor wody i piasku, palmy. Wszytko to przy akompaniamencie idealnej pogody sprawia, że przez 40min spaceru po plaży z plecakami w upale uśmiech nie znika z twarzy.

Sporo naczytaliśmy się o tym miejscu wcześniej, trafiliśmy na sporo sprzecznych informacji, a sami długo zastanawialiśmy się czy warto tu przyjeżdzać. Dlatego spróbujemy się zmierzyć z mitami, półprawdami i gównoprawdami na temat tej wyspy.


Mit #1 – Koh Rong jest zaśmiecony i pokryty grubą warstwą plastiku.

Tak naprawdę cała Kambodża jest zaśmiecona. Wyspa wzorem czystości też nie jest, jednak nie ma dramatu. Dzięki temu, że wiele resortów prowadzonych jest przez (nazwijmy ich w skrócie) białych, widać dbałość o bezpośrednie otoczenie i rozsądne gospodarowanie plastikiem. Widać też, że lokalni podpatrują i uczą się, dzięki czemu miejscami obłędnie wyglądające plaże wolne są w dużym stopniu od syfu. Jednego dnia, kiedy przypływ zostawił na lądzie sporo sztuczności, resort w którym mieszkaliśmy (szczerze polecamy Reef on the Beach) zorganizował akcję sprzątania plaży z symbolicznymi giftami (piwo i koszulka) dla uczestników. Oczywiście, dla darmowego piwa jesteśmy nawet w stanie pracować fizycznie, dlatego z chęcią dołączyliśmy.
Mit częściowo obalony.


Mit #2 – Koh Rong ma rajskie, niesamowite plaże.

Nie zwiedziliśmy całej wyspy. Większość czasu spędziliśmy na 4K beach i był to strzał w 10. Szmaragdowa (podobno jest taki kolor) i czysta woda, biały drobny piasek (znany również jako “ojaciealepiaseczek”), który przy każdym kroku pod nogami robi “wziuut” lub “fszyt”, hamaki pod palmami, tylko kilka niewielkich resortów (nic dużego – same bungalowy i namioty) fajni ludzie i niesamowicie wyczilowana atmosfera. Szczerze, ciężko nam przypomnieć sobie lepszą plażę zarówno jeżeli chodzi o wygląd jak i o atmosferę. Police beach, jak na miejsce zaraz przy wiosce również wyglądał świetnie. Long beach, w części którą odwiedziliśmy powitał nas chyba jeszcze bielszym piaskiem oraz niestety śmieciami.
Mit potwierdzony (pod warunkiem ostrożnego doboru resortu).


Mit #3 – Jest snorkel, jest świecący plankton.

Zaliczyliśmy boat tripa. Średnia frajda, kiedy snorkluje się między pływającymi plastikowymi workami. Możliwe, że są na to lepsze miejsca niż niewielka wysepka (na przeciw 4K beach) – do dzisiaj nie wiemy czy jest naturalna, czy po prostu zbudowana z plastiku. Natomiast świecący plankton to czad :) Praktycznie niewidoczny z łodzi, aktywujący się kiedy zmiesza się trochę wodę, rozświetla wszystko pod powierznichą tysiącami małych światełek.
Mit potwierdzony.


Mit #4 – Wioska portowa jest brudna, gupia i smierdzi.

Wioska zaskoczyła nas super pozytywnie. Ma w sobie coś takiego czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Jest niewielka, połączona z plażą, otwarta na morze. To właściwie jedna linia zabudowy, z knajpkami i guesthouseami, w której czas wydaje się nie płynąć (co najwyżej leniwie dryfuje sobie na plecach, machając co jakis czas od niechcenia nogami). Gdyby zastąpić betonowy pomost drewnianym, zdjąć kolorowe szyldy z barów i sklepików a ze zdezolowanych łódek zdemontować terkoczące diesle z powodzeniem można by z tego miejsca zrobić scenerię do kolejnego filmu o karaibskich piratach :)
Mit obalony.


Mit #5 – Jest drogo.

Wyspę odwiedziliśmy w październiku, więc tak naprawdę jeszcze przed sezonem. Wybór noclegów spory. My kilka dni spędziliśmy w całkiem fajnym, szczelnym domku przy plaży (za ok. 110zł), a dwa ostatnie w domku “teoretycznym” z gekonami i moskitami (za ok 80zł). Dostępne były jeszcze kusząco wyglądające namioty na plaży (ok. 55zł), a więc pełny przekrój. Jedzenie natomiast jest przynajmniej 2x droższe niż na lądzie. Curry czy Luc Lak to wydatek ok 5-6 dolarów. Sporo jak na tutejsze standardy, jednak nadal akceptowalnie, zwłaszcza że da się znaleźć kilka świetnych punktów (Sandbank, Sigi). Piwo w zestandaryzowanej cenie – 1usd. Drogo natomiast wychodzi przemieszczanie się – nie ma dróg, jest tylko kilka scieżek, więc odleglejsze miejsca często dostępne są tylko taxi boatem, a tu lokalesi sa już mistrzami w ściąganiu haraczu. Kilka minut wiekową (najwyraźniej) łódką (podobno) z doczepionym silniczkiem (rzekomo) to ponad 30zł za 2 osoby.
Mit nierozstrzygnięty.


Mit #6 – Jest głośno.

Październik. Nie wiemy jak w wiosce, ale 4K wygląda na całkiem ciche miejsce, zasypiające po 23. Imprezy gdzies podobno w pobliżu są, my nie zauważyliśmy.
Mit obalony.


Mit #7 – Nie potrafimy plażować.

Hamak, piwo, morze, tajskie jedzenie (powtarzane cyklicznie przez kilka dni).
Mit obalony :)

ładowanie mapy - proszę czekać...

Koh Rong 10.682285, 103.285561