Trochę kultury

Kandy pokazało nam inne, wydaje się, że właściwe w porównaniu do Kolombo oblicze Sri Lanki. Już sama podróż pociągiem dostarczyła fajnych widoków na góry i pola herbaciane, a to dopiero przedsmak tego co mieliśmy zobaczyć. Największą lokalną atrakcją, poza klimatem kolonialnego miasteczka położonego malowniczo w górach jest kompleks pałacowy z najważniejszą jego częścią – Świątynia Zęba Buddy. Owszem, w środku przechowywany jest ząb Buddy, do którego licznie ciągną przede wszystkim lokalni turyści.
Kandy niewątpliwie, pomimo dosyć sporego ruchu w centrum, ma swój urok.

Niestety, podobnie jak Kolombo ma spory problem z zimnym piwem. Ekspedycja stwierdziła trzy lokale serwujące alkohol, w tym dwa od godz. 17, a jeden wcześniej, jednak w miejscu z tarasam przy głównej drodze co właściwie uniemożliwiało jakiekolwiek rozmowy.
Kulturalna stolica nie zasługiwałaby na swoje miano gdyby nie codzienne (only today, sir. Tomorrow no, sir) kulturalne pokazy tańców ludowych połączonych ze sztuczkami pirotechnicznymi i chodzeniem po rozżarzonych węglach. I to wszystko w ładnym drewnianym teatrze. Checked.

Po dwóch nocach, wraz z nowopoznaną fińską parą ruszyliśmy wynajętą taksówką w stronę Nuwara Ellia – tzw. Małej Anglii. W programie poza przejazdem z punktu A do B były jeszcze wizyta na wodospadzie, zwiedzanie fabryki herbaty i coś trzeciego czego początkowo nie zrozumieliśmy.

Aby dostać się do samego wodospadu należało przejść kilkanaście minut szlakiem wzdłuż rzeki co dla Fina z lękiem wysokości i zerową zawartością piwa w organizmie było ponadludzkim wysiłkiem. Dobrnął do miejsca, z którego przez krzaki przebijał widok z wodospadem, zdecydowanie odmawiając dalszej wędrówki. Kierowca taksówki jednocześnie dał nam do zrozumienia, że dalej nie ma już właściwie po co iść, bo potem już tylko „jungle and village, sir”. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy na własne oczy nie poszli sprawdzić jak wygląda owa jungle. Dosłownie po 50m wdepnęliśmy w sam środek pięknej doliny z olbrzymim wodospadem, niewielkimi basenami i masą dzikiego ptactwa. Kadry jak z Parku Jurajskiego. Kierowca, który dotarł tu zaraz po nas, najpierw skoncetrował się na robieniu fotek telefonem a następnie na poklepywaniu nas po plecach i chwaleniu samego siebie „I told you I will take you to beautiful places”.

Kolejnym bjutiful plejsem była zadeptana przez chinczyków i zagłuszona przez pobliską budowę fabryka herbaty. Trochę znudzona Pani (nie ma się czemu dziwić – zapewne opowiada tę samą historię kilkadziesiąt razy daiennie) oprowadziła nas po fabryce. Tu sie suszy, tu sie fermentuje, takie herbaty sie pije, tu sie pije, prosze pić, tu się kupuje, proszę kupować. Checked.

Ostatnim punktem wycieczki były „beautiful gardens, beautiful flowers, you can take pictures, sir”. Owe ogrody, jak sie okazało byly jakimś bocznym wejściem na tor wyścigowy dla koni, pełne połamanych haszczy i nie do końca zagospodarowanego terenu wewnątrz toru. Nasz wspaniały przewodnik (3/10) może i chciał dobrze, ale zupełnie nie miał pojęcia, że beautiful gardens rzeczyiście tu są, jednak 300m dalej i nazywają się Victoria Gardens. Nie przeszkadzało mu to jednak, żeby na koniec drogi, pod guesthousem wyciągnąć swoją przyjazną dłoń po tipa.

ładowanie mapy - proszę czekać...

Kandy 7.290498, 80.640957