Birma po raz pierwszy
Długo wahaliśmy się czy umieścić Birmę na trasie naszej podróży. Różne relacje mocno kusiły nas do odwiedzin kraju niebędącego jeszcze przesadnie skażonym komercją i przetaczającą sie wielką falą turystòw. Kraju będącego podobno pełnym ciekawych rzeczy do zobaczenia przy wyjątkowo pozytywnej atmosferze temu towarzyszacej. Z drugiej strony, mając na uwadze, że kraj otworzył się na turystów dopiero kilka lat temu oraz że niekoniecznie musi mieć dobre turystyczne zaplecze czy infrastrukture drogową, mieliśmy trochę obaw że podróż okaże się trudna i skomplikowana. Ostatecznie wygrało serce i nieodparta chęć zobaczenia tej podobno bardzo autentycznej części Azji.
Yangon, dawna stolica kraju, zaskoczyło nas już na samym początku sporym, czystym i zorganizowanym lotniskiem. Dalej nie było gorzej – droga prowadziła przez bogatą dzielnicę, wszędzie czysto i uporządkowanie. Uwagę zwrócił absolutny brak skuterów na drogach, co odbijało się również na wszechobecnych korkach. Od razu rzuca się w oczy fakt, że pomimo prawostronnego ruchu obowiązującefo na drogach 99% samochodów ma kierownicę po prawej stronie. Ciarki przechodzą po plecach na samą myśl o manewrach wyprzedzania.
Miasto poza największa Buddyjską świątynią Shwedagon Pagoda, nie ma do zaoferowania zbyt wiele typowych turystycznych atrakcji. Natomiast sam klimat głośnego, tłocznego miasta, zwłaszcza dzielnicy Chinatown robi fajne wrażenie. Wysoka, postkolonialna i ciasna zabudowa tętni życiem praktycznie cały czas. Po zmroku głowna ulica zamienia się w wielkie targowisko z jedzeniem, owocami i nowymi ale juz zardzewiałymi narzędziami. Co ciekawe, Gdyby nie stragany z własnym oświetleniem i ruch samochodowy byłoby tu chyba niemal całkowicie ciemno, z pojedynczymi plamami światła sączącego się z trupioniebieskich żarówek energooszczędnych.
Wracając do Pagody – jest wielka, pokryta podobno 60tonami złota przyozdobiona na szczycie wielkim diamentem. Niezły rozmach jak na te warunki… Wychodzi też niestety na wierzch typowe azjatyckie zamiłowanie do kiczu – po zmroku wszystkie posążki Buddy rozświetlane są przy pomocy okropnych, animowanych, trójkolorowych ledowych światełek. Mrugająca aureole, promienie, wężyki.. brr. Na szczęście są też miłe akcenty – setki woskowych zniczy zapalonych dookoła pagody dodaje niesamowitego uroku świątyni.
Kolejnego dnia jako cel wybraliśmy pobliski park z jeziorem i posadzonym na nim WPC (Wielkie Pływające Ciulstwo). WPC to tak na prawdę pływająca restauracja, zbudowana na kształt wielkiej pozłacanej łodzi. Niestety wykażemy się tu całkowitą ignorancją – nie wiemy czy stoi za tym jakaś głebsza historia. Na pewno nie jest to żadna zabytkowa konstrukcja, możliwe że jest jakąs repliką. WPC jest jednak tak znaczącym PC ze trafiło na etykiety najpopularniejszego tu piwa.
Pora ruszać wgłąb kraju do królestwa Paganu. Mieliśmy trochę obawy o to czy uda nam się sprawnie i szybko załatwić bilety na Overnight VIP bus. Te jednak zostały szybko rozwiane przez obsługę hotelową. Jeden telefon – mamy bilety. Drugi telefon – mamy ustawioną taksówkę na dworzec autobusowy oddalony o jakes 20km. Ma przyjechać po nas na 3h przed wyjazdem autobusu? Dziwne. Zdziwienie opadło kiedy po 1,5h jazdy byliśmy może w połowie drogi, stojąc w wielkich korkach na niekończących się przedmieściach. Na miejsce dotarliśmy jakies 20min przed odjazdem. Cena? 10tys. kyatów za taxi (ok. 30zł) i 19tys. za całkiem przyzwoity autobus, z miejscami prawie leżącymi.
ładowanie mapy - proszę czekać...