Byc jak Lara Croft

Głównym celem naszej podróży do Kambodży (poza chęcią poznania tej części Azji) był oczywiście największy na świecie kompleks świątynny w ruinach miasta Ankgor (swego czasu największego miasta na świecie). Jako transport po okolicy wybraliśmy tuk-tuk z  kierowcą, który na życzenie zawoził nas w wybrane miejsca, czekał nieraz po 1-2h po czym z uśmiechem wiózł nas dalej. Cena przejazdzki – 15usd dziennie na 4 osoby. Prawdopodobnie da się złapać podobny kurs trochę taniej, jednak my zdecydowaliśmy się na kierowcę poleconego przez hotelową obsługę (pewnie brat, kuzyn lub szwagier), właściwie wykluczając tym samym możliwość targowania się.
Po pierwszej najbardziej znanej (np. fanom Mortal Kombat) i rozległej świątyni Angkor Wat niektórzy z nas czuli lekki niedosyt. Prawdą jest że świątynia jest monumentalna, ale mimo wszystko nie czuło się tej tajemnicy, (chyba głównie przez turystów przewalających się przez jej dziedzińce). Chociaż i tam udało nam się znaleźć kilka zupełnie odosobnionych miejsc, z ulga uciekamy z najbardziej obleganej ze świątyń i jedziemy wgłąb dżungli – do Bayon. Od tej pory zwiedzając kolejne świątynie Angkoru czuliśmy się jak bohaterowie filmów podróżniczych, którzy właśnie wchodzą do zaginionego miasta zgłębiać jego sekrety. Świątynie Ta Phrom czy Bantey Samre jak żywcem wyjęte z Tomb Ridera. Brakowało tylko Lary Croft skaczącej z shotgunem po gzymsach. Z każdym kolejnym miejscem pojawiało się więcej i więcej oczekiwań, które… spełniały się ;) Każda ze świątyń jest zupełnie inna, ma zupełnie inny klimat a lokalizacja w głębi dżungli podnosi ich walory. Żadne opisy i tak nie oddają w pełni uroku tego miejsca, to po prostu trzeba zobaczyć. W 3 dni zeksplorowaliśmy praktycznie cały kompleks. Turyści docierają w większości do tych najbardziej znanych  świątyń, lekceważąc uroki tych mniejszych, bardziej ukrytych w dżungli. My łykaliśmy je pełną gębą. Co ważne w Angkor można wejść, wdrapać się właściwie wszędzie co jeszcze bardziej podnosi przyjemność zwiedzania. Dodatkowym kolorytem są mafie naganiaczy, oferujące przy każdej świątyni podobny asortyment zachwalając go przy użyciu wszelkich możliwych chwytów (znają nlp czy jak?)
– Sir, sir! want a cold drink or coconuuut? – wymawiane uroczym CambodianEnglish
– No, thank you – pada przeważnie w odpowiedzi jedno z najczęściej używanych zwrotów w Kambodży
– Maybe later sir, when you come back, you will come to buuuy?
– Maybe later…
– Ok sir, I remember you (ze śmiechem) – i rzeczywiscie zawsze pamiętali :)
– Lady, postcards. 1 dolar for ten. You see? one, two, three, four… – małe (śliczne) dziecko bezbłędnie liczy, przekłając kolejne kartki pocztowe
– Sir, buy a T-Shirt. One for two dollars, two for three. Business is no good today –
– Want a book ? 1 dollar. Morning discount for you, sir. – zwracają uwagę sprzedawcy kolorowych przewodników, wartych u nas zapewne z 50zł. Niektórym z nas udaje się nawet kupić taki przewodnik za 6usd. Tutaj spuśćmy zasłonę milczenia…
Wisienką na torcie okazała się mała dziewczynka (ok. 6 lat), która chciała sprzedać nam możliwość zagrania z nią na ziemi w kółko i krzyżyk za „…one dollar sir” (oczywiście) ;)
Co ciekawe, całe to nagabywanie i zaczepianie nie jest wcale aż tak nieznośne, handlarze potrafią przyjąć odmowę z uśmiechem i pobiec zaraz do innego turysty. Cały czas są grzeczni i kulturalni. Nie spotkaliśmy się ani razu z przejawem chamstwa (co w Tajlandii niestety się zdarza).
Warto się pojawić w tym kraju chociażby dla Angkoru właśnie..

ładowanie mapy - proszę czekać...

Angkor 13.412469, 103.866986 Świątynie Angkoru Być jak Lara Croft