Chiang Rai
Do Chiang Rai dojechaliśmy autobusem z Chiang Mai w około 3 godziny. Podróż minęła generalnie bez problemów nie licząc rzygającego laotanskiego dziecka którego płyny rozlewały się po podłodze raz w prawo, raz w lewo, w zależności od kierunku zakretu. Zatem nogi do gory i dalej drzemka..
Chiang Rai okazało się mało ciekawym miastem więc musielismy jak najszybciej zrealizować krótki plan:
1. załatwić czym prędzej transfer do granicy z Laosem
2. maksymalnie wykorzystać pozostały czas
Punkt pierwszy udało się zorganizować w miarę szybko. Realizację punktu drugiego zaczęliśmy od wizyty w przydrożnej chińskiej knajpce, gdzie zjedliśmy satysfakcjonująco dobrze i szybko mogliśmy przystapić do ‚zwiedzania’ miasta w którym tak na prawdę nie ma co zwiedzać. Po obejrzeniu zapierającej dech w piersiach ‚bjutiful clock tower’ na rondzie w centrum, obraliśmy kierunek na Wat Rong Khun zlokalizowanej poza miastem (oczywiście jedynym słusznym środkiem lokomocji). Prosta droga do światyni byłaby dobra dla nabiału. My puściliśmy nasze skutery przez polne ścieżki wśród pól ryżowych. Tylko wyznaczony cel powstrzymał nas od jeżdżenia w kółko i podziwiania sielskich klimatów. Przypadkowo również dotarliśmy na plac budowy gdzie wykwalifikowana ekipa specjalistycznym sprzętem i metodami żywcem wyjętymi z ‚Alternatywy 4’ balansując w każdej sekundzie na granicy życia i śmierci wznosiła kolejnego stojącego żelbetowego Buddę .
Wat Rong Khum z dala biała i błyszcząca podziałała na nas początkowo jak błyskotki na srokę. Na tynkowanych na biało ścianach świątyni umieszczono wzory z małych kawałeczków lustra co w słońcu dało niezwykły efekt.
Ochoczo skierowaliśmy się w jej stronę by przyjrzeć się bliżej tym cudom. Najpierw uwagę zwrócił kolorowy Transformer siedzący w pozycji Ronalda mcDonalda, z którym można zrobić sobie zdjecie. A później… później było już tylko lepiej: wiszące głowy Predatora, Awatara, Hell Boya, Batmana, las rąk z zaznaczonym na czerwono paznokciem w dłoni pokazującej środkowy palec, jednym slowem: WTF? Widzieliśmy już wiele światyń ale żadna z nich nie była tak … dziwna i kiczowata. Symboliki po dzien dzisiejszy niestety nie rozumiemy.. Niemniej jednak, gdyby niezastanawiać się głębiej nad sensem, przymknać oko na niektóre bzdurne dekoracje, to sama świątynia skrząca się w słońcu potrafi chwilami (kròtkimi) zaskoczyć.
Wydaje się że Chiang Rai jest miastem na tyle nieciekawym, że tylko jakiś radykalny krok mógłby poprawić jego beznadziejną z punktu widzenia turystyki sytuację. Inwestycje w kiczowate błyszczące rokokoko uznajemy za średnio przemyślaną… w przeciwieństwie do chińskich turystów, którzy wskazują ją jako top 10 atrakcji turystycznych Tajlandii.
Dzien zamknęliśmy kolacją na night markecie – bez historii ale na szczęście też bez histerii..
ładowanie mapy - proszę czekać...