Mingalaba Bagan!

Blogowanie na wyjeździe jest trudne. Brakuje czasu, internetu, sprzętu a czasem energii i weny. Ale jest jeszcze trudniejsze kiedy trzeba opisać cos spektakularnego, jednocześnie nie brzmiąc przy tym zbyt banalnie i nie powtarzać oklepanych frazesów. My chyba jednak pójdziemy na łatwiznę…
Najpierw jednak lekcja historii. Bagan to teren o powierzchni ok 20km kw. na ktorym rozsiane jest ok 3-4 tyś. (zależnie od źródła) buddyjskich świątyń, stup innych i miejsc obrządku. Większość z nich powstała pomiędzy IX a XII wiekiem. Pierwotnie było ich podobno ponad 13tys., jednak wiele z nich nie dotrwało do dziś między innymi z powodu licznych trzęsień ziemi i najazdów mongołów. Wystarczy. Istotne, że obrazki z Bagan to najczęściej występujące w guglu w wynikach dla hasła ‚Birma’ :) Często też porównywane do Kambodżanskiego Angkor.
Mowiąc wprost – Bagan jest po prostu niesamowite. Urzekło nas właściwie wszystkim praktycznie od pierwszych chwil po przyjeździe. Wyrzuceni o 5 rano pod hotelem, po całonocnej podróży busem, pół przytomni zostajemy niemal chwyceni za rękę i zaprowadzeni do punktu wypożyczania ebike’ów (bezglośne skutery z napędęm elktrycznym) i wypchnięci na wschód słońca. ” Go straight turn left, many temples”. Po paru minutach jazdy w międzynarodowym holendersko-francusko-polskim gronie wybieramy losową ścieżkę zjeżdżając z głównej drogi. Z ciemości zaczynają nam się wyłaniać kolejne stupy i pagody poukrywane w zaroślach. Wielkie i małe, zniszczone i zrekonstruowane. Dostrzegamy jedną, na szczycie której siedzą już dwie osoby. To chyba oznacza, że można się wspiąć. Chwila szukania w ruinach, znajdujemy wąskie schodki prowadzące a górę. Przejście szerokości może 50cm, ciemno, cały czas pochyleni, wydostajemy się na szczyt po cholernie stromych schodach. Spokój. Jedynym przejawem aktywności są głośne spiewy budzących się ptakow i nieśmiałe szepty zebranych osób na szczycie – tak jakby każdy bał się zmącić tę sielankową atmosferę. Wokól, w każdą stronę widać tylko łąki i zarośla a wśród nich setki małych i dużych świątyń. Po chwili zaczyna się spektakl. Na horyzoncie pojawiają się pierwsze promienie słońca, nad doliną zaczyna unosić się delikatna mgła, gdzieś w oddali widać kilkanaście startujących balonów – ktoś chyba będzie miał lepszy widok od nas. Całość tworzy nieprawdopodobny klimat. Siedzimy kilkanaście metrów nad ziemią, na tysiącletniej świątyni i po prostu oglądamy. Chyba nie przesadzimy mowiąc że jest to jeden z piękniejszych widoków jakie widzieliśmy w życiu.
Po zakończonym spektaklu wskakujemy na skutery i jedziemy po prostu przed siebie eksplorując losowe ścieżki, zagłebiając się w coraz większe bezdroża, docierając do kolejnych ukrytych perełek. Sielanka. W południe przerwa, słońce i upał nie dają żyć więc odsypiamy lub po prostu sączymy piwo. Po południu znowu na skutery i szukanie świątyni na zachód słońca. Wieczorem relaks jednej z lokalnych knajp. W ten sposób mijają 3 dni. Jeżdżąc po tutejszych bezdrożach co jakiś czas mijamy pasterzy przeganiających bydło czy kozy, parę razy trafiamy przypadkowo na małe osady. W jendnej z nich, przy akompaniamencie wielkiego gwizdu łapiemy kapcia. Sytuacja z pozoru kiepska, rozwiązuje się w kilka chwil. Jeden z lokalnych wyciąga telefon, dzwoni do wypożyczalni skuterów a po 20 minutach zjawia się mobilny serwis z łatkami. My tym czasie zwiedzamy tutejsze chaty, w których wytwarza się lokalne rękodzieła z laki. Kolejnego kapcia, tym razem podwójnego łapiemy pół godziny później, na totalnym już zadupiu. 20min pchania skutera, docieramy do jenego z luksusowych resortów. Obsługa zaraz się nami zajmuje, przejmując ebike’a, dzwoniąc do wypożyczalni. My w tym czasie, w miłej knajpce sączymy kolejne zimne piwo. 20 minut – podstawiono nowy skuter. Pięknie. Zwłaszcza, że wypożyczyliśmy go za 5000kyatow (ok. 15zł). Co prawda był to przestraszny rupieć, ale jednak ‚deal of the day’.
Kolejną atrakcją, którą sobie zafundowaliśmy był baloon hunting. Po skończonym wschodzie słońca puściliśmy się w pogoń za balonami, szukając miejsca ich lądowania. Rewelacja :)
Turyści. Ciężko stwierdzić, czy jest ich tu dużo. Teren jest spory i można czasem przez dłuższy czas nie spotkać nikogo. Można tez pojechać do jednej z kilku największych świątyń i obserwować spore tłumy. Spore w tutejszych kategoriach – tutaj nawet największe skupiska są niczym w porównaniu chociażby to świątyń Angkoru. Długo też zastanawialiśmy co zrobiło na nas większe wrażenie – Angkor czy Bagan. Ciężko je trochę porównać, ze względu na inny charakter. Angkor jest monumentalne, jednak to chyba Bagan ujeło nas bardziej swoją dziewiczością, klimatem i sielankowością czy leniwą atmosferą wiosek. Obawiamy się jednak, że ten stan długo się już nie utrzyma a kolejne fale turystów zmusza władze lokalne do wprowadzenia różnych ograniczeń.
Długo jeszcze moglibyśmy pisać o tym miejscu, o ludziach, o jedzeniu, o autentyczności, której szukaliśmy przez całą Azję a znaleźliśmy tak na prawdę dopiero tutaj, ale pewnie i tak mało kto dotrze do końca tego tekstu, skarżąc się, że za długi ;) Niech przemówią zatem obrazy.

ładowanie mapy - proszę czekać...

Bagan 21.163923, 94.865570