Need for Speed: Malaysia II
Nic, zwłaszcza co piękne i relaksujące nie trwa wiecznie – przyszła pora opuścić Perhentians i udać się w kolejne rejony Malezji. Pomimo wszechobecnej w tych stronach prowizorki załatwienie transportu na drugą stronę Półwyspu Malajskiego okazało się wyjątkowo łatwe. W jednej z chatek na naszej wyspie wystarczyło wpłacić 10RM depozytu od osoby aby otrzymać gwarancję czekającego na nas minibusa w portowym mieście. Jako kolejny punkt na trasie wybraliśmy wyspę Penang oraz podobno śliczne kolonialne miasteczko Georgetown. Wybór podyktowany był dwoma aspektami:
Pierwszy (najważniejszy): Penang uważany jest za kulinarna stolicę Malezji. Wiele potraw takich jak curry z rybich głów, Laksa i jeszcze parę innych można zjeść tylko tam. Georgetown wg BBC uznane zostało za 7. najlepsze miejsce na świecie na kulinarne wycieczki. Czego chcieć więcej? Obawy budziła tylko pogoda, na którą mogliśmy tam trafić. Zachodnie wybrzeże w trakcie pory deszczowej mogło okazać się zalane deszczem, a my mogliśmy zostać skazani na przemieszczanie się z knajpki do knajpki smakując kolejne frykasy… zaraz, zaraz… to chyba dobrze, mmhm?
Drugim, trochę mniej istotnym powodem było międzynarodowe lotnisko, które miało nam umożliwić wydostanie się z Malezji i transfer powrotny do Bangkoku. Nikt jednak w chwili obecnej nie przejmował się pierdołami.
8 rano dnia następnego, ustawiamy się na pobliskim molo wraz z pokaźną grupą białasów, którzy podobnie jak my chcą wydostać się z wyspy. Z upływem kolejnych minut podpływają kolejne łodzie motorowe, zgarniają kolejne grupki, odpływając w morze. Niektóre wracają z zepsutymi silnikami na szybkie naprawy aby wyruszyć ponownie. Po chwili zostajemy sami, bo jak się okazuje, żadna z łódek nie była ta przeznaczoną dla nas. Zapewne zaraz podpłynie dymiąca szalupa z silniczkiem od elektrycznej szczoteczki do zębów aby nas zgarnąć i spokojnym tempem dopłynąć do kontynentu. Pomyłka. Z półgodzinnym spóźnieniem podpływa dosyć spory kuter rybacki zaadaptowany na łódź do przewozu ludzi (adaptacja polegała głownie na doczepieniu dwóch olbrzymich silników do rufy). Szybki check-in i boarding. Ruszamy. Parę dni wstecz, płynąc na wyspę byliśmy zaskoczeni i nie dowierzaliśmy, że można tak szybko poruszać się po powierzchni wody. Szybko musieliśmy zrewidować swoją wiedzę. Po odpaleniu silników łódź zanurzyła się mocno w wodę, niemal wgryzając się w morze i ruszyła. Prędkość i rozbryzg fal w okół oszałamiający. Cały czas zadawaliśmy sobie pytanie „Czy tak aby na pewno powinno być?”. Napis „Please, wear Safe Jackets when on boat” dostrzegamy dopiero na miejscu. Dopływając do portu okazało się że dogoniliśmy większość łodzi, które wyruszyły przed nami z molo.